SEX jest Tabu ?

Posted by eros on piątek paź 28, 2005 Under Erotyka

sextabuMówienie o seksie i wszelkich aspektach cielesności jest równie pociągające jak czynności z tą cielesnością związane. Co więcej, opowiadactwu nie towarzyszy żaden wysiłek ani nieprzewidziane znaczące konsekwencje. Publicznie jednak Polak posługuje się wciąż niewielkim zasobem słów. Klnie jak szewc lub dryfuje w kierunku suchych terminów medycznych. I nie pomaga dostępna bogata literatura. Kiedy trafia do lekarza od tak zwanych „dolnych partii”, nie potrafi często nazwać prawidłowo części swojego ciała. Erotyka – yeah. O czym to świadczy? Przede wszystkim o drobnomieszczańskiej, a potem socjalistycznej pruderii. I trochę o tym, że jaki język – taki przedmiot przezeń opisywany, czyli polski seks.

Językoznawcy przekonują: jest w języku polskim sięgająca renesansu tradycja swobodnego mówienia o sprawach płci, obecnie jest w tym względzie również pełna wolność, są także narzędzia w postaci bogatego słownictwa. Wydany cztery lata temu pękaty „Słownik seksualizmów Polskich” Jacka Lewinsona zawiera aż 10 tys. terminów. Nowe powstają jak grzyby po deszczu. Opowiadacze mają więc w czym wybierać. Ale nie wybierają. Dla połowy Polaków życie płciowe to najtrudniejszy ze wszystkich tematów do rozmowy. Kiedy kilka miesięcy temu na zlecenie „Polityki” przeprowadzono badania o polskich tabu, na pytanie: o czym najczęściej mówisz nieszczerze, aż 32 proc. badanych odpowiedziało: o swoim życiu seksualnym. Cielesność to w dalszym ciągu wielkie polskie tabu.

Prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog:

– Pytam mojego pacjenta, czy u swojej partnerki obserwuje wzwód łechtaczki. On obrażony odpowiada: co mi tu doktor? Moja na pewno niczego takiego nie posiada.

Marcin, 38 letni inżynier:

promocje diores.pl

– Tak, kiedyś bardzo często używałem słowa: łechtaczka, ponieważ w podstawówce przezywaliśmy tak naszego kolegę. Bardzo dźwięczne przezwisko. Niemniej, kiedy dowiedziałem się, co ono oznacza – nie użyłem go ani razu. Bo to raczej wstyd.

Anna, 31 lat, dentystka:

– We wczesnej młodości czytałam o prezerwatywach w piśmie „Razem”. Ale co innego czytać, co innego wypowiedzieć na głos. Kiedy nadszedł moment inicjacji płciowej – bałam się zapytać o nią mojego chłopaka. Po prostu słowo na p. nie przeszło mi przez gardło. Miałam naprawdę dużo szczęścia, że jako siedemnastolatka nie znalazłam się w niechcianej ciąży.

W pierwszych latach wolności do terapeuty Andrzeja Samsona przyszła popularna pisarka z prośbą o konsultację. Chciała napisać sprawnie scenę basenową w przygotowywanej powieści erotycznej. Atrakcyjna kobieta wchodzi do wody, mężczyzna patrzy z pożądaniem. Jak to opisać – zastanawiali się oboje. K*as stanął – wykluczone, bo to pornografia. Penis znalazł się w stanie wzwodu? – Jeszcze gorzej. Męskość się uniosła? – Czytelnik umrze ze śmiechu. – Nie daliśmy rady.

Wolność przyniosła wyswobodzenie języka, jednak lekarze, którym relacjonujemy szeroko pojęte kłopoty z dolnymi partiami, nadal nie są z nas zadowoleni.

Kilka lat temu Roman Karnowski, seksuolog, zapytał uczniów klas trzecich (108 uczniów liceum, technikum i dwóch szkół zasadniczych z okolic Inowrocławia), jakim posługują się językiem w sytuacjach intymnych. Mieli napisać, jak określają pożądanie, inicjację seksualną, narządy płciowe. Stwierdził: „Znaczna grupa uczniów nie rozumiała słowa moszna, a srom nazywali odbytem. Myliły im się również słowa erekcja i ejakulacja, często nie były im znane”.

Według profesora Zbigniewa Izdebskiego nadal trzeba być ostrożnym. Nawet jeśli próg gabinetu przekracza osoba o eleganckiej aparycji wyedukowanego biznesmena, nie ma gwarancji, że będzie się orientowała we własnej fizjologii.

Podziel się z innymi:
  • Wykop
  • Facebook
  • MySpace
  • Digg
  • del.icio.us
  • NewsVine
  • Reddit
  • StumbleUpon
  • Google Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Twitter
  • Technorati
  • Live
  • LinkedIn

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.